Wróciłem z nie za bardzo krótkiego wyjazdu do rodziny. Zostałem w sumie zmuszony by to zrobić przez rodziców. Raz na 5 lat był właśnie miesięczny - a nierzadko dłuższy - zjazd rodzinny. Każdy dzielił się wspomnieniami lub nowymi doświadczeniami. Starsi uczyli najmłodszych, a nowych sprawdzano.
Byłem wykończony, bo moje kuzynki uwielbiają mnie dręczyć oraz Natashę.
Szedłem przez dziedziniec do swego lokum.
- Jestem wykończona - stwierdziła dziewczynka.
Spojrzałem na nią unosząc wysoko brwi.
- Jesteś duchem. Duchy nie mogą być zmęczone - odparłem.
- A widzisz... Twoje kuzynki potrafią zmęczyć nawet nieżywych.
- Pocieszające.
Nagle do mych uszu dobiegły kroki, pośpieszne, jakby ktoś biegł. Spojrzałem w kierunku źródła dźwięku. W moją stronę biegła Rosallie.
- Rose! - krzyknąłem.
Dziewczyna spojrzała na mnie i chwyciła mnie za rękę.
- Biegiem! - zakrzyknęła i pociągnęła mnie.
Biegłem za nią, aż w końcu wskoczyliśmy w krzaki.
- Co się stało? - spytałem szeptem.
- Byłam w biurze pani Samanty... Nakryła mnie i się wściekła. Teraz mnie goni.
Po chwili rozległo się wołanie.
- Rosallie!! Ro-sa-llie Man-son!
Pani Samanta niczego nieświadoma minęła naszą kryjówkę i oddaliła się dalej wołając Rose.
<Rosallie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz