Gdy zabrzmiał ostatni dziś dzwonek, który obwieszczał, że mamy wolne, ruszyłem w stronę pokoju, już miałem wychodzić na umówione spotkanie z Yumi gdy zabrzęczał mi telefon, zatrzymałem się i odebrałem.
- Tak? - usłyszałem w słuchawce głos którego nie chciałem słyszeć, dobrze mi znany szyderczy ton - Nie mogę jestem umówione - zaczynałem się denerwować - Tak to jest ważniejsze - i wtedy padł ten argument - Tyle razy ci mówiłem abyś zostawił ich w spokoju, nie waż się do nich nawet podchodzić - warknąłem niemiłym tonem, po chwili westchnąłem - Dobra przyjadę - odłożyłem telefon i wyszedłem, na korytarzu gdzie powinienem skręcić w stronę wyjścia na dach skręciłem w drugą stronę. Musiałem to załatwić, nie mogłem czekać. Jechałem autem, musiałem napisać do Yumi że nie przyjdę, jak na złość komórka padła. Cholera. Mruknąłem i dodałem gazu. Na miejscu jak zwykle nie było Dymitra, tylko gruba koperta. Akta, dokumenty, prawo jazdy, wszystko o danej ofierze. Szybko zakodowałem w głowie dane osobowe, przyjrzałem się zdjęciu i ruszyłem na "łowy"...
Następnego dnia
Rano, gdy zadzwonił dzwonek na lunch ruszyłem do stołówki, na końcu przy naszym stoliku siedziała Yumi, podniosła tylko wzrok, uśmiechnąłem się, ona nie była w dobrym nastroju. Miałem jedynie nadzieje że nie jest aż tak wściekła.
<<Yumi?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz