Victor wyjechał, a mieliśmy dziś jechać w teren. Raz kozie śmierć pomyślałam patrząc na wałach jak spokojnie wcina siano. Skierowałam się do siodlarni, wzięłam z niej szczotki i rząd. Wróciłam do boksu. Na drzwiczkach zostawiłam siodło, a ogłowie na haczyku. Weszłam do boksu i zaczęłam czyścić konia. Po piętnastu minutach zaczęłam go siodłać, kiedy skończyłam poprosiłam stajennego, żeby go popilnował, a sama pobiegłam po toczek. Szybko wróciłam, podciągnęłam popręg i wsiadłam na wałacha. Ruszyłam ścieżką prowadzącą przez las. Stępując podziwiałam krajobrazy z końskiego grzbietu. Ruszyłam kłusem, a na prostej drodze ruszyłam galopem. Kiedy zaczęła się kręta dróżka zwolniłam do kłusa. Grajek spiął się cały, bo coś wyczuł. Nagle w bliskiej odległości zawył wilk. Wałach stanął dęba, a ja spadłam. Grajek dogalopował, a ja próbowałam wstać, ale nie mogłam.
Dokończy jakiś wilkołak ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz