Ledwo uwierzyłam, że słuch mnie nie myli. Jeszcze nikt nie prosił mnie o oprowadzenie po szkole i nie wiedziałam, jak się zachować.
Zgodziłam się tylko dlatego, że nie wypadało nawet myśleć o tym, że nowy uczeń był dla mnie jak Kuruke pierwszego dnia: zagubiony i zdany na moją łaskę jak kilkulatek.
- Chętnie - odparłam uprzejmie, nie chcąc go urazić. - Na dobry początek: to jest trzecie piętro akademika uczniowskiego. Po lewej są pokoje chłopców, po prawej pokoje dziewcząt.
- To akurat wiem - stwierdził ironicznie chłopak.
- A tak właściwie, to jak się nazywasz?
- Victor Valentie.
- Ja jestem Flora Armitage, drugi rok.
- Zaraz... Czy to nie jest nazwisko któregoś aktora?
- Prawdopodobnie zbieżność nazwisk - odparłam.
Od kiedy zmieniłam szkołę, dawno nikt mnie o to nie pytał. W szkole zwykłych ludzi spytało się mnie o to... szesnaście albo siedemnaście osób. Tak, pamiętam to. Wszyscy pytali dokładnie o to samo, słysząc moje nazwisko. Możliwe, że jest aktor Armitage, ale ja nie mam aktora w rodzinie.
- Tutaj mamy bibliotekę - rzekłam, gdy dotarliśmy do biblioteki. - Jest tu wiele encyklopedii, więc można znaleźć informacje do zadania domowego bez korzystania z Internetu.
Przeszliśmy na korytarz, gdzie wskazywałam kolejne drzwi:
- Tu mamy lekcje wychowania do życia wśród ludzi, historii wilkołaków, samokontroli, wykorzystania mocy nadprzyrodzonych i tym podobne. Samoobrony uczymy się na błoniach, a... Ty mnie w ogóle słuchasz?
Victor szedł za mną, ale wcale nie patrzył na drzwi, które wskazywałam, gdzie co mamy. Jakiś taki rozkojarzony był. To mnie lekko zirytowało.
*Victor?*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz