Przypomniałam sobie tamto popołudnie.
- Było wtedy lato- powiedziałam.- Szłam sobie jak zwykle do miasta, kiedy nagle jakieś wielkie zwierzę mnie zaatakowało. Psisko poszarpało mi sukienkę i boleśnie poraniło. Zabiłoby mnie, gdyby pani Hannah nie stanęła w mojej obronie.
- Pytanie- przerwał mi Kuruke.- Dlaczego sama się nie obroniłaś, przemieniając w wilkołaka?
- Ten pies był wielki, a ślepa chęć mordu tylko dawałaby mu przewagę w walce. Poza tym... nie mogłam. Tam, gdzie mieszkam, żyją zwykli ludzie.
- Fakt. A więc...?
Westchnęłam i rzekłam:
- To tylko moje i mojej mamy przypuszczenia, ale to mógł być mój dziadek. Rzekomo zginął w tym całym pożarze, ale wiesz... Mama opowiadała mi, że wśród dymiących zgliszczy widziała sylwetkę psa. Przez ułamek sekundy, ale wystarczyło. Możliwe, że ktoś z szemranego towarzystwa ojca przyszedł i to wszystko wywołał, a zmienionemu dziadkowi zaczęło zależeć tylko za zemście. Na naszej rodzinie. Skąd mógł wiedzieć, że mój ojciec nie miał z tym nic wspólnego?
- W sumie znikąd. Przykre, że akurat ty...
- Wiesz, raz się żyje, a ja mam przynajmniej cudną bliznę!- Podwinęłam nogawkę i wskazałam blade ślady na łydce.- A tak poza tym, widziałeś, jaki ten bruk poharatany?
- Owszem.
Zamilkłam i z braku wątku zaczęłam głaskać Alabastra.
*Kuruke? Wybaczam ci to spóźnienie, drogi Watsonie *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz