Od Ryutaro

wtorek, 7 października 2014
Szedłem po lesie bez jakiegokolwiek celu. Byłem już po wtorkowych zajęciach. W tym dniu były zdecydowanie najlepsze zajęcia. Było ich zaledwie 5, a co ważne, nie było tam samokontroli na widok krwi. W czwartek też są fajne, jednak nie tak bardzo, gdyż nie ma ani jednej lekcji na temat rozwijania swoich umiejętności nadprzyrodzonych. Idąc tak cały czas miałem w pamięci słowa pani Soni, która mnie pochwaliła, mówiąc, że jeżeli do końca roku będę na tyle dobry w tym przedmiocie, już w III klasie zaczniemy naukę mocy teleportacji. Co prawda nauczycielka nie mogła mi jej posiadać, bo sama miała inny talent, którego nigdy nie chciała zdradzić, jednak powiedziała, że postara się na swoje możliwości mi pomóc, jak i zarówno poprosi nauczycielkę czarodziejek, by mi pomogła. Byłem podekscytowany, jednak nie dałem tego za bardzo poznać. Co prawda widniał na mej twarzy uśmiech, jednak i tak nie wyraża on tak wielkiego podekscytowania, tak wielkiej radości. To był tak cudowny dzień, przecież koniec roku już wkrótce!
- Bum! - z rozmyśleń wybił mnie przez moment ogromny ból, bowiem w swoim biegu wpadłem na drzewo, jednak nie nabiłem sobie guza. Tak, biegłem, jednak przy pomocy wiatru, czyli starałem się uzyskać jak największą prędkość. Bowiem, im większą uda mi się uzyskać, tym łatwiej będzie mi teleportować się, bowiem na tym polega ten czar, a raczej moc wiatru. Czar to zupełnie co innego, używając niego przechodzisz tak jakby przez drzwi, i od razu jesteś w danym miejscu. Przy użyciu wiatru to znacznie trudniejsze, bo musisz... po prostu jak najszybciej biec, a możliwe, że na coś wpadniesz i... czar, a raczej sztuczka nie wyjdzie. Zdenerwowałem się ze swojego barku skoncentrowania, jednak zaraz wróciłem do równowagi i biegłem dalej. Robiłem to już bardzo szybko, na tyle, że nie widziałem dokładnie drzew, jedynie jakieś rozmazane kształty, które nie znikały, zmieniały jedynie miejsce. A co dopiero podczas teleportacji! W końcu się zmęczyłem. Postanowiłem odpocząć, by nie nadwyrężać się. W końcu nie mam nieskończonej mocy wiatru. Jednak mimo to musiałem wrócić, a byłem daleko od szkoły. Wtedy zdałem sobie sprawę...
- No bez żartów. - powiedziałem sam do siebie. - Jak można być takim idiotą, by pobiec najszybciej, i najdalej jak się da z dala od szkoły... - nie miałem już siły, by wrócić do szkoły o własnych siłach, lał się ze mnie pot niczym strumienie wody. Powinienem biegać w te, i we wte, a nie w jedną stronę. Cóż, normalnie bym spanikował, jednak noc w terenie dobrze mi zrobi. Podczas snu będzie wiał delikatny wiatr...

***

- Szczyt idiotyzmu. - odparłem, gdy w nocy zaczęła lać ulewa. Cóż, pozostawało mi schronić się na drzewie, choć i tak będzie mi mokro. Zawsze to jednak lepiej, niż na ziemi. Tak, zasnąłem, i przebudziłem się następnego dnia. Przetarłem oczy, ziewnąłem, i od razu po małej gimnastyce porannej zacząłem biec. Normalnie budzik dzwonił mi o 5, teraz jednak zapewne była 8. W połowie drogi poczułem głód. Nie zważając na to pędziłem dalej, będąc pewnym, że za jakiś czas zemdleję, acz mimo wszystko świadomym, że im bliżej będę szkoły, tym większe szanse, że znowu odezwie się do mnie to szczęście, i mnie jakoś wykaraska. Dzięki mojej wierze udało mi się dotrzeć w okolice łąki, która była obok lasu, zaś obok niego była... szkoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chat blogowy