Adonis patrzy się na mnie. Nie spuszcza mnie z oka. Ja patrzę się w jego oko bez przerwy w nadziei, że w razie czego wyczytam z niego zamiar zwierzęcia.
- Jak mogę ci pomóc? - spytałem gdy dotarłem do Alice. Starałem nie spuszczać konia z oka.
- Nie powinien ci nic zrobić - stwierdziła Alice. - Przynajmniej w mojej obecności.
- To pocieszające - stwierdziłem. - Więc; jak mogę pomóc?
- Przytrzymaj jego ogon tak by nie mógł nim machać.
Chwyciłem ogon Adonisa blisko mięśnia.
Usłyszałam nagle piski przed stajnią. Wchodziły - czy raczej wbiegały - właśnie jakieś dziewczyny.
- One zawsze są tak głośno. Nie potrafią mówić cicho i cicho się zachowywać.
Wytężyłem węch i oprócz typowego zapachu stajni wyczułem coś jeszcze. Coś złego.
- Mam wrażenie, że one nie piszczą z radości.
Puściłem ogon konia i wybiegłem ze stajni. Gdy byłem u bram coś kazało mi przypaść do ziemi. Zrobiłem to - na moje szczęście. Tuż nad moją głową przeleciała strzała, która po zetknięciu ze ścianą eksplodowała. Obora zatrzeszczała, a dziewczyny jeszcze bardziej zaczęły piszczeć.
Przede mną stał mężczyzna - wysoki i szczupły. Jego włosy i twarz zasłaniał kaptur. Jednak gdy jeszcze leżałem spostrzegłem lśniące czerwone oczy i bladą jak kreda twarz. Mężczyzna trzymał w ręku czarny łuk i patrzył na mnie. Nie widziałem jego oczu, ale czułem na sobie jego spojrzenie. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Facet sięgnął do kołczanu pełnego czarnych strzał z białymi lotkami i uniósł łuk. W tym momencie odwróciłem się i zacząłem biec z powrotem do stajni.
- Na tył! - zacząłem krzyczeć wskazują tylną część obory. Piszczące dziewczyny zaczęły biec we wskazanym kierunku.
Dobiegłem do boksu Adonisa.
- Odwiąż go! - krzyknąłem do Alice.
Dach stajni niebezpiecznie zatrzeszczał. Spojrzeliśmy w górę.
- Nie ma czasu!
- A jeśli mu się coś stanie?!
- To jest each-uisce! Poradzi sobie.
Alice zrozumiała i odwiązała go. Jeszcze nigdy nie widziałem przerażonego each-uisce. Jednak jeśli takie istnieją Adonis mógłby do nich należeć.
- Wiej! - rzuciła Alice.
Dach ponownie zatrzeszczał i jakby się nieco obniżył.
Usłyszałem kolejną eksplozję - mężczyzna trafił w drugą ścianę. Sufit znów dał nać o sobie.
Adonis zaczął cwałować do wyjścia na dziedziniec. Po chwili zniknął nam z oczu - prawdopodobnie przez spadający kurz. Pchnąłem Alice w kierunku tylnego wyjścia. Ruszyliśmy ile sił w nogach. Gdy byliśmy przy drzwiach jedna z belek z sufitu obluzowała się i spadła zagradzając drzwi. W ostatniej chwili popchnąłem dziewczynę i ta wpadła przez drzwi na zewnątrz. Ja zostałem - jedno wyjście zablokowane - drugie obstawione przez łucznika. Cały budynek mógł w każdej chwili runąć...
- Alice! Biegnij do szkoły! Tam będziesz bezpieczna - krzyknąłem.
<Alice? Jest trochę akcji>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz